Chat with us, powered by LiveChat

Dorożką na Marsa

Skomentuj artykuł
© Brian Jackson - Fotolia.com

W czasach, gdy listy na koniec świata przesyłamy w kilka sekund, dzień organizują nam smart-watche, domy potrafią być inteligentne, a my – tak nowocześni – pasjonujemy się kolejnymi wyprawami w przestrzeń kosmiczną, naszym portfelem emerytalnym w dużej mierze steruje system z XIX wieku. Brzmi jak Monty Python? Niestety, nie tylko brzmi…

 

Artur Schopenhauer pisał, że wszystko co doskonałe, dojrzewa powoli. Doskonale powiedziane, ale… Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że powszechnie znany system ubezpieczeń społecznych, którego pierwowzór sięga XIX wieku, nie zdoła już – przy dzisiejszych trendach demograficznych – dojrzeć na tyle, aby mógł skutecznie chronić nasz kapitał emerytalny.

 

„Ojcem” pierwowzoru był Otto von Bismarck, który w latach osiemdziesiątych XIX wieku wprowadził pierwszy na świecie system przymusowych ubezpieczeń społecznych. Pisząc wprost, była to bardzo sprawna akcja marketingu politycznego, gra, której koszty były praktycznie żadne, a zysk – choćby tylko polityczny - pokaźny. Bismarck obiecywał pracującym wypłatę świadczeń w 70 roku życia. Hasło niezwykle nośne, co więcej - w tamtych czasach bardzo nowatorskie - tyle że wówczas średnia długość życia wynosiła ledwie 47 lat. Dodatkowo, na jednego emeryta przypadało około 8 / 9 pracujących, a zatem w przypadku ewentualnego dożycia wyborcy, system bez problemów mógł finansować jego dalsze krótkie życie. Zalety tak doskonałego mechanizmu dostrzegły również inne państwa, które przenosiły „dzieło Bismarcka” na swój grunt.

Spadek Bismarcka

System pokoleniowy, z którego każdego miesiąca korzystają również polscy emeryci, mógłby się sprawdzać, ale tylko wtedy, gdyby kolejne pokolenia były wystarczająco ludne i pracowite, żeby ów system utrzymać. Co trzeba robić? – Dzieci! – tak zwięźle i dobitnie odpowiada zazwyczaj na podobne pytania profesor Robert Gwiazdowski, były szef Rady Nadzorczej ZUS, który prawie 10 lat temu w słynnym liście do ubezpieczonych pisał „płacimy dziś na emerytury naszych dziadków i rodziców w nadziei, że nasze dzieci i wnuki będą płaciły na nasze. Problem tylko w tym, że dzieci robimy coraz mniej (…)”.

 

Aby system mógł działać (i to niekoniecznie świetnie) przeciętna kobieta powinna rodzić więcej niż dwójkę dzieci w całym swoim życiu. Tymczasem wskaźnik dzietności wynosi dla Polski 1,30 dziecka i jest jednym z najniższych w całej Europie. Na Zachodzie także nie jest różowo. Ten sam wskaźnik dla Hiszpanii wynosi 1,32, dla Węgier i Słowacji 1,34, dla Czech 1,45, Wielkiej Brytanii 1,9, a Francji 2,01. Nie dajmy się też oszukać liczbom - względnie wysoki współczynnik Francji, państw skandynawskich czy Wielkiej Brytanii wynika po prostu z dużej liczby emigrantów (niekoniecznie związanych kulturowo oraz integrujących się ze społecznościami lokalnymi) i szerokiej opieki socjalnej państwa. Eurostat szacuje również, że w przeciągu 15 lat Polska straci milion obywateli. Bez wątpienia znacznie przybędzie nam emerytów, a jednocześnie zmniejszy się liczba osób aktywnych na rynku pracy. Nie trzeba być specjalistą w temacie emerytalnym, żeby wiedzieć iż system pokoleniowy nie jest i raczej już nigdy nie będzie wydolny.

Konstrukcja

System wydolny nie jest, ale funkcjonuje niezmiennie od lat. Polska konstrukcja emerytalna ma charakter trójfilarowy: dwa filary obowiązkowe i jeden dobrowolny. Pierwszy filar opiera się na funduszu ubezpieczeń społecznych i jest zarządzany przez ZUS. Drugi to otwarte fundusze emerytalne, trzeci – IKE, IKZE, pracownicze programy emerytalne oraz każda inna forma oszczędzania pieniędzy, która pomaga gromadzić środki pieniądze na emeryturę.

Warto przypomnieć, że składka emerytalna stanowi 19,52 % wynagrodzenia brutto. Z tego 12,22 % trafiało przez lata do ZUS-u w ramach obowiązkowego I filaru systemu emerytalnego, a pozostałe 7,3% było kierowane do OFE. W 2011 roku ten wymiar składki został nieco odchudzony. Każdemu ubezpieczonemu stworzono dodatkowe subkonto w ZUS, na które wpływała większa część składki należącej do tej pory do OFE. Na subkonto w ZUS trafiało zatem 4,38 % składki, a do OFE 2,92 %. Trafiało, ponieważ od kwietnia ubiegłego roku (2014) trafiać nie musi. Polacy otrzymali „wybór”, który sprowadza się do odpowiedzi na pytanie czy chcemy, zachować 2,92 % składki w OFE, czy może machnąć ręką i całe 7,3 % kierować tylko do ZUS. Paradoks danego nam wyboru polega na tym, że pieniądze gromadzone w OFE i tak trafią do ZUS-u. Będą tam stopniowo przekazywane przez ostatnie 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego. A ten wynosi już 67 lat i wszystko wskazuje na to, że będzie się zwiększał.

Żyjemy coraz dłużej

Podniesienie wieku emerytalnego nie jest oczywiście polskim wynalazkiem. Wiek ten wynoszący także 67 lat wprowadziły lub aktualnie planują wprowadzić kraje skandynawskie (Szwecja, Dania, Islandia), Hiszpania, Holandia. Finowie zdecydowali się na 68 lat, a Włosi planują podobno podniesienie wieku aż do 70 roku życia. Co ciekawe, plany obniżenia wieku emerytalnego mają natomiast Niemcy i Francuzi.

 

Zakładając, że obecny system emerytalny jest jednak „niezmienny”, podwyższanie wieku emerytalnego jest logicznym zabiegiem. Albo będziemy pracować (czyli przebywać na rynku pracy i odciążać państwowy system) dłużej, albo państwo będzie miało poważny problem finansowy gdy roczniki wyżu demograficznego (lata 70. i 80.) zaczną masowo przechodzić w stan zawodowego spoczynku. Nie oszukujmy się - już dziś pieniądze wpływające ze składek do ZUS są wypłacane na świadczenia emerytalne dla obecnych emerytów. Co się stanie za kilkadziesiąt lat, gdy nie będzie wielu młodych, zdrowych i pracowitych? Skąd, z jakiego źródła będą finansowane emerytury? Zakładając, że obecny system nie ulegnie znacznej zmianie, państwo będzie musiało dokładać do emerytur kolejne pieniądze. A skąd je weźmie? Najpewniej z podatków. W ten sposób dodatkowo obciąży kieszeń tych, którzy pracują i już łożą na wypłacane świadczenia emerytom.

 

Wielu powie, że taki scenariusz jest niemożliwy. Tak? To popatrzmy co pisały media w ostatnich latach:

 

 

Problem XIX-wiecznego systemu ujawni się w całej krasie w XXI wieku.

A przecież żyjemy coraz dłużej… Biorąc pod uwagę rozwój nauki, medycyny i techniki, nasze życie na emeryturze może trwać wiele cudownych lat. Już dziś - według GUS - przeciętne dalsze trwanie życia dla kobiet w 67 roku życia wynosi ponad 18 lat, a dla mężczyzn – ponad 14 lat. Na te kilkanaście lat – a może i wiele więcej (każdemu trzeba dobrze życzyć) - trzeba zarobić tak, aby móc żyć zgodnie z naszymi potrzebami.

Stopa zastąpienia

Żyć na poziomie do jakiego się przyzwyczailiśmy… to jest temat mocno indywidualny i takim powinien bez wątpienia pozostać. Jeśli jednak piszemy o publicznym systemie emerytalnym, to powinniśmy zdawać sobie sprawę, co otrzymamy od państwa w momencie, gdy przejdziemy na zawodowy odpoczynek. Tu pojawia się nam określenie „indywidualna stopa zastąpienia”, a zatem stosunek wysokości ostatniej pensji do wysokości pierwszej emerytury.

Ogólna stopa zastąpienia wynosi dziś w Polsce ok. 60% (indywidualna może mieć znacznie większą rozpiętość), ale za kilkadziesiąt lat, gdy roczniki wyżów demograficznych będą przechodziły na emeryturę, stopa zastąpienia może sięgnąć nawet 30%. To z pewnością nie oznacza „żyć na poziomie, do którego się przyzwyczailiśmy”. Spróbujmy wyobrazić sobie sytuację, kiedy z miesiąca na miesiąc nasze dochody spadają ponad trzykrotnie…

A może by tak coś zmienić?

Od dłuższego czasu dyskutuje się w Polsce na temat potrzeby reform systemu emerytalnego. Dyskusje trwają, ale decyzji – odważnych i wizjonerskich – brak. Zmiany w systemie emerytalnym są kulą u nogi każdego kolejnego rządu i polityków, którzy chcąc nie chcąc powinni zająć się tak ważną reformą. Oczywiście - głównie nie chcą, ponieważ skuteczne rozwiązania i dobre pomysły oznaczają polityczną infamię. Wystarczy spojrzeć w jak żywiołowy sposób społeczeństwo reagowało na propozycje zniesienia przywilejów emerytalnych dla służb mundurowych lub innych grup zawodowych. Zmiana systemu emerytalnego nie jest przez polityków traktowana jako szansa na „wiekopomne dzieło”, ale raczej jak „polityczne samobójstwo” i dlatego jedna z najważniejszych kwestii dotyczących polskiego społeczeństwa wciąż nie może doczekać się kompleksowych rozwiązań.

 

W 1999 roku wydawało się, że wprowadzenie OFE będzie światełkiem w tunelu naszego systemu. Reklamy z palmami i emerytami w słomkowych kapeluszach na plażach całego świata były stale obecne w przestrzeni medialnej. Ale po 10 latach , 17 września 2009 roku, emeryci zasiedli w samym centrum Warszawy, pod słynną palmą na rondzie De Gaulle'a i pokazali jak wielkim mirażem okazały się te zmiany.

Aby system emerytalny mógł działać, przeciętna kobieta powinna rodzić więcej niż dwójkę dzieci w całym swoim życiu. Tymczasem wskaźnik dzietności wynosi dla Polski 1,30 dziecka i jest jednym z najniższych w całej Europie. Dla przykładu we Francji jest to 2,01.

Dziś pojawia się wiele różnorodnych propozycji zmian systemowych. Niestety, większość z nich koncentruje się wyłącznie na zmianach w obrębie tak zwanego III filara.

 

W styczniu 2015 roku, Prezydent Bronisław Komorowski wziął udział w debacie publicznej pt. "Jak zapewnić godziwe dochody na starość – rola dobrowolnych oszczędności emerytalnych". Zaznaczał, że problem ten będzie w coraz większym stopniu "pukał do drzwi polskiej polityki". Pytanie, które nurtuje dziś polityków brzmi jednak – z punktu widzenia szerszych zmian systemowych - dość drobiazgowo lub zachowawczo: dlaczego - pomimo stworzenia podstaw do funkcjonowania w Polsce III filaru – ten filar nie rozwija się w sposób wystarczający?

Opór wewnętrzny

Odpowiedź wydaje się prosta - nie rozwija się, ponieważ przeciętny Polak nie rozumie jakie korzyści związane są z jego uczestnictwem w IKE lub IKZE. Dodatkowo, wciąż powszechne jest w Polsce „myślenie oporowe” z rodzaju „dlaczego mam cokolwiek odkładać na moją przyszłość skoro i tak państwo co miesiąc zabiera mi dużą część moich zarobków i przekazuje ją do ZUSu?”. Wielu z nas odpowie jeszcze prościej, czyli przez pryzmat zasobności portfela: „nie jestem Niemcem, nie stać mnie na III filar”. Takie reakcje specjalnie nie dziwią. Są one wynikiem stosunkowo niskiej świadomości związanej z potrzebą oszczędzania (nawet niewielkich sum, ale regularnie). Na szczęście, prawie wszystkie badania wskazują, że świadomość ta stale rośnie.

 

Wielu ludzi obowiązek dodatkowego zabezpieczenia na przyszłość chętnie przerzuciłoby na zakłady pracy. Znany na całym świecie system pracowniczych programów emerytalnych nie jest jednak specjalnie popularny nad Wisłą. Obecnie mamy w Polsce niewiele ponad 1000 PPE. Szkoda, ponieważ tego rodzaju rozwiązania mogą być z powodzeniem wykorzystywane także w polityce zarządzania (w tym motywowania) zasobami ludzkimi.

 

Aktywność informacyjna w zakresie polityki emerytalnej państwa jest słaba, żeby nie powiedzieć całkowicie źle zbudowana. Brakuje rzetelnej, prostej i powszechnej kampanii informacyjnej dotyczącej zarówno potrzeby samodzielnego oszczędzania na emeryturę, jak i wyjaśniającej w jaki sposób funkcjonują i czym różnią się od siebie IKE i IKZE.

 

2. Współczynnik dzietności w Europie (2012)

Źródło: Eurostat 2014

 

Podczas wspomnianej wyżej konferencji zaprezentowany został raport zespołu ekspertów w ramach Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Raport ten odwoływał się do zmian właśnie w III filarze. TEP przygotował 3 rozwiązania: ulga degresywna (polegająca na tym, że osoby biedniejsze zyskują więcej, a bogatsze mniej), jednorazowa dopłata (czyli jednorazowy bonus w wysokości 1000 zł dla każdego zakładającego konto emerytalne) oraz pomysł, że każdy kto jest pracownikiem zakładu pracy, zostaje przypisany do określonego, firmowego programu pracowniczego.

Polak nie chce oszczędzać

Kilka lat temu głośno było o propozycji Komitetu Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej RAZEM, która stawiała na strukturalne zmiany i ulgi dla oszczędzających w III filarze. Lider inicjatywy, Adam Sankowski, doskonale zdawał sobie sprawę, że Polaków należy zachęcić do oszczędzania bardzo wymiernymi zachętami. Promował mądre i długoterminowe rozwiązania. Był za konkretnymi ulgami dla oszczędzających. Owszem, ulgi jako takie zostały wprowadzone przy okazji IKZE. Jednak były one tak niewielkie i zagmatwane, że IKZE okazało się niewypałem.

Były też inne rekomendacje. W 2010 roku rząd poprosił Centrum im. Adama Smitha o przygotowanie propozycji zmian w systemie emerytalnym. Jego eksperci - Robert Gwiazdowski i Andrzej Sadowski - uważali, że najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie u nas rozwiązań rodem z Kanady.

 

Według CAS, system kanadyjski nie tylko zapewnia wszystkim świadczenia na starość, ale jest też tańszy od naszego w utrzymaniu. Poza tym, podobnie jak w Polsce, w Kanadzie funkcjonują trzy emerytalne filary. Różnica jest jednak taka, że w Polsce emerytura z pierwszego filara należy się tym, którzy opłacali składkę emerytalną, a w Kanadzie otrzymuje ją każdy obywatel. Wówczas - niezależnie od tego, czy i jak długo pracował - dostaje od państwa minimalną emeryturę, która ma mu zapewnić podstawę egzystencji. A co jeśli Kanadyjczyk chciałby dostawać więcej i żyć na wyższym poziomie? Wówczas odkłada wcześniej sam w III filarze. Oszczędzanie ma zresztą solidne wsparcie ze strony państwa. Rząd Kanady wprowadził możliwość odliczenia sobie tych pieniędzy od podatku. Innymi słowy każdy oszczędza tyle ile może, i ile chce.

A jak można oszczędzać w Polsce?

Dorożką na Marsa nie da się dolecieć. Dlatego liczenie, że XIX-wieczny system emerytalny sprawdzi się w problemach i wyzwaniach XXI wieku jest absurdalne. Liczyć na siebie jest łatwiej i wygodniej. I słuszniej! Stare dobre powiedzenie mówi przecież, że jeśli „umiesz liczyć – licz na siebie”.

 

Rynek w Polsce oferuje bardzo dużo różnorodnych możliwości inwestycyjnych. III filar to może być IKE, IKZE, konto i lokata w banku, a może być też rozumiany w zupełnie inny sposób – inwestycja w nieruchomości, sztukę, waluty, zasoby naturalne, akcje, obligacje skarbowe… Każdy sposób jest dobry wówczas, jeśli okazuje się skuteczny i zapewnia ludziom dodatkowy dochód w okresie emerytalnym.

Stopa zastąpienia wynosi dziś w Polsce ok. 60%, ale za kilkadziesiąt lat, gdy roczniki wyżów demograficznych będą przechodziły na emeryturę, stopa zastąpienia może sięgnąć nawet 30%. To tak, jakbyśmy teraz otrzymywali swoją pensję zmniejszoną trzykrotnie…

Przez lata popularne były i są nadal ubezpieczenia z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym. Ten rodzaj inwestycji będzie się zmieniał w formie i zakresie świadczeń, będzie też coraz bardziej dostosowany do potrzeb klienta – chociażby przez pryzmat pozytywnej działalności KNF i UOKiK , które nadzorując i reagując na praktyki instytucji finansowych, chronią interesy klientów oraz pomagają zbudować transparentny rynek usług. Już teraz pośród wielu dostępnych programów finansowych, które w inteligentny sposób łączą potrzebę ochrony najbliższych z potrzebą oszczędzania, są takie, które pozwalają inwestować agresywniej i te o względnie niskim potencjale ryzyka. Są też i takie (ale to wciąż rzadkość w Polsce, choć na Zachodzie programy te znane są od dawna), które już w momencie podpisania umowy gwarantują wypłatę świadczeń w przyszłości. Kluczową kwestią w podjęciu decyzji o oszczędzaniu będzie rozwiązanie starego dylematu: czy postawić na wyższe zyski i związane z nimi wyższe ryzyko, czy inwestować bezpieczniej, ale zarabiać mniej. Tę kwestię każdy musi odpowiednio i samodzielnie rozstrzygnąć.

 

Paolo Coelho pisał, że ludzie tęsknią za całkowitą odmianą, a jednocześnie pragną, by wszystko pozostało takie jak dawniej. Być może dlatego tak trudno zrozumieć opór czy niechęć do zmian w polskim systemie emerytalnym. Z drugiej strony, jeśli ludzie tęsknią za całkowitą odmianą, powinni działać na własną korzyść , bez oglądania się lub czekania na to, co przyniesie im los, państwo lub nowe przepisy. Tu działa prosta zasada oszczędzania: „im wcześniej zaczynam, tym więcej mam”.

 


 

Artykuł pochodzi z Akcjonariusza 2/2015

 

Zwiększenie konkurencyjności działalności Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych poprzez wdrożenie oprogramowania do obsługi subskrypcji

Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych realizuje projekt "Zwiększenie konkurencyjności działalności Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych poprzez wdrożenie oprogramowania do obsługi subskrypcji" współfinansowany przez Unię Europejską ze środków Funduszy Europejskich w ramach Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój. Sfinansowano w ramach reakcji Unii na pandemię COVID-19. Więcej informacji o projekcie